W kwestii żydowskiej - ks. Jan Gnatowski
Książki Domu Wydawniczego "Ostoja" » Żydzi, judaizm
rok wydania 2021 (tekst według wydania z 1936 r.)
format A5
str. 77
Wydawca: Dom Wydawniczy ''Ostoja''
ISBN 978-83-65102-21-8
Ks. prał. Jan Gnatowski, pseudonim literacki Jan Łada, wybitny kapłan, uznany pisarz i publicysta oraz dyplomata papieski, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli polskiej inteligencji przełomu XIX i XX wieku, urodził się 22 lipca 1855 roku w Skarżynówce na Podolu. Nauki szkolne pobierał w gimnazjach w Odessie i Rydze. Studia filozoficzne ukończył na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, studiował także historię sztuki we Włoszech i Grecji. Od 1882 roku przebywał w Warszawie, prowadząc dział literacki w piśmie „Niwa”. Śledzony przez policję za działalność wśród młodzieży wyjechał w 1884 roku do Innsbrucka, gdzie ukończył studia teologiczne. W 1887 roku otrzymał święcenia kapłańskie i rok później został powołany przez papieża Leona XIII na urząd sekretarza nuncjatury apostolskiej w Monachium. Tam pełnił swe obowiązki przez dwa lata, rozwijając działalność dyplomatyczną. W 1890 roku przeprowadził się do Lwowa, gdzie został wikariuszem w kościele św. Antoniego. Pełnił też funkcję katechety początkowo w piątym, a od 1904 roku w czwartym gimnazjum państwowym. Podróżował do Austrii, Bawarii, Włoch i Turcji, a prowadząc salon literacki, odgrywał znaczącą rolę w życiu kulturalnym Lwowa. Był redaktorem „Wiary”, „Przeglądu Katolickiego”, współpracownikiem „Niwy”, „Wieku” i „Ateneum”. Otrzymał tytuły Prałata Honorowego Jego Świątobliwości, szambelana papieskiego i kanonika żytomierskiego. Został uhoronowany w 1900 r. przez papieża Leona XIII krzyżem Benemerenti.
Od 1905 r. przebywał na emeryturze (m.in. w związku z postępującą chorobą oczu, która odebrała mu pod koniec życia wzrok), mieszkał w Warszawie.
W literaturze uznawany za pisarza konserwatywnego, przeciwnika nowych prądów literackich; cieszył się jednak opinią dobrze wykształconego i bywałego w świecie, był gospodarzem prowadzonego przezeń salonu literackiego, w którym spotykali się lwowscy malarze, artyści teatralni, literaci i naukowcy. Dzięki tym kontaktom był poważnie branym pod uwagę kandydatem do kierowania katedrą historii sztuki Uniwersytetu Lwowskiego.
W 1910 roku został odznaczony austriackim Krzyżem Komandorskim Orderu Franciszka Józefa. Był pracownikiem Komitetu Ofiary Narodowej Tymczasowej Rady Stanu.
Ksiądz prałat Jan Gnatowski zmarł w Warszawie 9 października 1925 roku.
W 1951 roku wszystkie jego utwory zostały wycofane z polskich bibliotek oraz objęte cenzurą.
Wybrane fragmenty książki:
Nie piszemy aktu oskarżenia: stwierdzamy zjawiska, będące wynikiem historii i psychologii Żydów.
Zjawiska te są szkodliwe dla społeczeństw chrześcijańskich, szkodliwsze dla żydowskiego.
Żyd jest takim, jakim urobiły go częścią jego niezwykłe zdolności, częścią — jego wiekowa niedola. Jest nadmiernie ekspansywny i zaborczy, bo nad miarę był krępowany. Jest arogancki, bo był poniewierany. Uciska, bo niósł długo brzemię ucisku. Nie umie stanąć w szeregu z innymi, pożąda przewodnictwa i przywileju, bo dotychczas był sam poza prawem i chce wieki wyjątkowego upośledzenia odbić, gdy ma siłę.
Walczy z krzyżem Chrystusa i z przodującym w niesieniu krzyża Kościołem, bo krzyż, to zaprzeczenie jego idei i jego nadziei, to wyrok na jego przeszłość i na jego przyszłość.
Jest wcieleniem negacji i rozdźwięku, przejada, jak rdza, tradycje narodowe i społeczne na równi z religijnymi wierzeniami otaczających go chrześcijan, bo w tradycjach tych nie ma nic dla niego, prócz złych wspomnień i póki one trwają, póty być muszą przeszkodą jego władaniu i wpływom.
Dlatego jest on z konieczności nie tylko czynnikiem nowoczesnym par excellence, ale i czynnikiem rewolucyjnym.
(s. 49)
[...] jesteśmy zasadniczymi przeciwnikami antysemityzmu, a nawet i asemityzmu. Sami ostrzem praw wyjątkowych, nienawiści, przesądu, prześladowania ranieni tak często i tak dotkliwie, nie myślimy zwracać go przeciw innym. Nie chcemy i dlatego, aby „nie czynić drugiemu, co nam samym niemiło”, ale i dlatego także, bo wierzymy, że mało jest warta idea potrzebująca pomocy bagnetu i kodeksu karnego i że najmniej już potrzebuje tego do zwycięstwa — Prawda.
Ale zarazem stwierdzamy i to, że szanując przekonania i prawa cudze, nie możemy uznać za korzyść dla naszego społeczeństwa, gdy nam mniejszość te przekonania swoje, obce nam i wrogie, chce w imię własnych swych praw narzucić. Nie możemy dopuścić, by przybysze, korzystający od wieków z naszej gościny, by mniejszość, obowiązana co najmniej do tego samego uszanowania dla większości, jakiej wymaga dla siebie, brała tę większość w jasyr duchowy, stokroć cięższy i gorszy od dawnego tatarskiego, by wyzuwała nasz ogół z tego, co jest jego najdroższym skarbem.
Przeciw takiej asymilacji godzi się nam, owszem sumienie nam każe zaprotestować [...]
(s. 60)
Mniejszość żydowska dąży, gdzie może, do ujarzmienia większości chrześcijańskiej. Nie jestże to dla nas wskazówką i przykładem? I nie ma prawa większość chrześcijańska uczynić tego samego wobec mniejszości żydowskiej?
Miałaby oczywiście, gdyby — nie była chrześcijańską.
Ale jest chrześcijańską, a skoro nią jest, nie może stosować do nikogo, więc nie może i do Żydów, zasady: „Oko za oko, ząb za ząb”! Nie może, bo obowiązuje ją inne hasło, nieskończenie wyższe objawione już Izraelowi, ale ugruntowane dopiero przez Chrystusa: „Kochaj bliźniego, jak siebie samego”!
A bliźnim jest każdy i to w równej mierze: Żyd, jak inny.
I dlatego nie wolno jest podnosić przeciw Żydom, jak przeciw nikomu, podszczuwającego motłoch okrzyku: „Hajże na nich”! Nie wolno podniecać przeciw nim namiętności i złych instynktów, nie wolno od czci odsądzać jako Żydów i dlatego tylko, że są Żydami.
Prawo miłości bliźniego obowiązuje i w stosunku do narodów, jak obowiązuje w stosunku do jednostek. I choćby naród był najbardziej wrogim, i choćby najcięższe wyrządził nam krzywdy, nie wolno mu złem za złe odpłacać, jak nie wolno i osobistemu wrogowi.
Naród ma prawo, ma i obowiązek bronić, choćby do ostatniej kropli krwi, swych ideałów, swej odrębności, swej kultury i stanu posiadania przeciw innym narodom, jak ma prawo i obowiązek bronić ojczystego zagonu przeciw złemu sąsiadowi narodu tego obywatel. Ale w słusznej obronie są prawa, jak i w wojnie prowadzonej przez cywilizowane narody: praw tych przekraczać nie godzi się. A choćby przeciwnik wołał sto razy: „Pardon wird nicht gegeben, Gefangene werden nicht gemacht!”, chrześcijanin podobną monetą nie odpłaci mu, chyba... chrześcijaninem być przestanie.
Ktoś to nazwie słabością, wyrzeczeniem się atutu i broni. Być może. Ale błąd, jeśli jest, leży w samej istocie chrystianizmu. A z chrystianizmem można nie zgadzać się, ale trzeba go przyjąć takim, jakim jest — lub odrzucić.
I dlatego antysemityzm, jak już z nazwy jego wynika, nie może iść z chrystianizmem w parze, choć się nieraz pod chrystianizm i pod katolicyzm podszywa, jak pewne stery żydowskie — pod polskość.
Można i trzeba walczyć z przestępcą, ze szkodnikiem, z gorszycielem, urągającym moralności i wierze, wszystko jedno, czy on chrześcijanin, czy Żyd. Można i trzeba oświecać i wprowadzać na drogę Prawdy błądzącego i bluźniącego tej Prawdzie, znowuż wszystko jedno, czy go w dzieciństwie ochrzczono, czy obrzezano. Walka to — z zasadą, nie — z człowiekiem.
Walka z człowiekiem czy z ludzkim społeczeństwem dlatego tylko, że człowiek ten lub społeczność należy do odrębnego (choćby najmniej nam sympatycznego) szczepu i wyznania, walka powodowana nie — słuszną obroną tylko, ale nienawiścią i dążąca nie — do koniecznego zabezpieczenia się własnego bez krzywdy cudzej, ale do poniewierki, zohydzenia i zdeptania wroga, a gdyby możliwe — do jego wytępienia, to policzkowanie Chrystusa i Jego prawa, to wyparcie się zupełne Jego ducha.
(s. 67-68)
Walczyć z błędami Talmudu i z jego fanatycznym duchem ma obowiązek państwo, ma go i społeczeństwo, tak samo jak i z tym wszystkim, co jest dla ogółu szkodliwym w wewnętrznym ustroju i w oddziaływaniu żydostwa: czy do tego potrzeba walki z żydostwem jako takim?
Sądzimy, że — nie.
Ale w takim razie — czy mamy skrzyżować ręce i patrzyć obojętnie, jak nieuczciwy żydowski lichwiarz, szachraj, wyzyskiwacz gnębi chłopa, szlachcica i miejskiego „inteligenta”, jak każdego z nich w jego sferze inny Żyd demoralizuje? Czy dlatego, że on Żyd, ma to mu ujść bezkarnie?
Nie: tylko odpór winien się zwracać przeciw jednemu i drugiemu nie dlatego, bo są Żydami, ale dlatego, bo są szkodnikami.
I wtedy odpór stanie się obowiązkiem społecznym każdego z nas, a będzie — skuteczniejszy.
Nie będzie to walka z żydostwem, ale walka z różnorodnym złem, gangrenującym społeczeństwo: będzie to ratowanie wiary, etyki, dobrobytu, praw słabszego i mniej odpornego, wszystko jedno, czy prawa te zdepcze metrykowy chrześcijanin czy Izraelita.
(s. 70-71)
My z Żydów nie kpijmy, bo naprzód mamy niemniej od nich śmieszności, choć innych, a po wtóre, bo w stosunku z nimi łatwo na nas sprawdzić się może gorzko znane przysłowie: „Rira bien, qui rira le dernier”. My ich nie drażnijmy bez potrzeby, a tym mniej drażnijmy nasze masy ciemne a zapalne, przeciw nim, ale starajmy się poznać ich grunt, traktować na serio, starajmy się znaleźć ich słabe strony i ich strony dobre, to co w nich da się wyzyskać na korzyść kraju, to co w nich można uzdrowić, i to w co ich można najsilniej uderzyć. Są to przeciwnicy i takimi pozostaną wobec nas zawsze. Szaleństwem byłoby dać się uśpić słodkim słówkiem lub słowną obietnicą. Ale z najgorszym przeciwnikiem można zawrzeć rozejm i nawet sojusz: trzeba tylko wyrzec się złudzenia, że Żyd sojusznikiem być musi, że nim będzie dla ideałów i doktrynek, dla naszej satysfakcji i bez własnej namacalnej korzyści. I trzeba się nade wszystko strzec, żeby za rozejm czy sojusz nie zapłacić zbyt drogo.
A niezależnie od wszelkich rozejmów czy sojuszów należy pamiętać o tym, żeby przeciwnika uczynić dla siebie jak najmniej szkodliwym, by mu nastręczyć jak najmniej słabych punktów do napaści.
Można to czynić, osłabiając jego siły wewnętrzne. Można to czynić, wzmacniając siły własne.
(s. 73-74)
Słuszną więc jest rzeczą, aby społeczeństwo i państwo, o ile to ostatnie jest społeczeństwa istotnym wyrazem, zabezpieczyły lud szeregiem środków ochronnych, a jeśli konieczne, to i wyjątkowych, nie tyle przeciw Żydom, ile przeciw napływającym do wsi szkodnikom, wyzyskiwaczom, rozpijaczom, paserom, wichrzycielom przeciw wierze i zgodzie społecznej, kolporterom rewolucyjnych nowinek i „postępowych” bałamuctw. Społeczeństwa wysoce kulturalne tym różnią się od mniej cywilizowanych, że specjalnym ustawodawstwem zabezpieczają przeciw zgorszeniu i obałamuceniu dziecko. Godzi się zabezpieczyć tak samo i owo wielkie dziecko, jakim jest lud, dopóki — dzieckiem być nie przestanie.
(s. 75)
Własną zapobiegliwością więc i własną energią winno społeczeństwo przeciwdziałać naporowi rozkładowych pierwiastków żydowskiego ducha. Uznając w pełni prawo Żydów do powietrza i słońca, zabezpieczając ich stanowisko, pracę, religijną swobodę i obywatelską nienaruszalność, strzegąc ich, a bardziej jeszcze siebie, od szkodzących zawsze bardziej krzywdzącemu niż krzywdzonym, szykan i prześladowań — ogół chrześcijański winien stać czujnie na straży chrześcijańskiego charakteru życia społecznego, umysłowego i politycznego. Winien on pamiętać, że odpowiedzialnym i uprawnionym jego przedstawicielem może być na każdym wydatniejszym polu tylko wyznawca tych samych wierzeń, że żywioł napływowy musi do miejscowego się przystosować i z jego ogólnym nastrojem zespolić, jeśli chce mieć prawo do głosu i do ogólnego poparcia. W chrześcijańskim kraju chrześcijańską winna być szkoła, chrześcijańską, a przynajmniej szanującą chrystianizm prasa, katedra odczytowa, produkcja literacka i artystyczna, scena, nawet ulica. Ale na to, żeby nimi były, nie wystarczy wymyślać na Żydów i narzekać na wolnomularzy: trzeba o to samemu się postarać i ręce, zamiast je załamywać, przyłożyć do społecznego pługa. A wtedy zrobi się Żydów nieszkodliwymi, i wtedy tylko. I nie potrzeba będzie ich bojkotować: wystarczy wspomagać to, co dobre, a bojkotować to, co złe. I nie potrzeba będzie krzyczeć o pomoc do Annaszów i Piłatów: wystarczy pomóc sobie samemu i nie trzeba będzie nic zrobić na szkodę Żydów: wystarczy, gdy zrobimy, co trzeba, na korzyść własną.
W uświadomieniu chrześcijańskim, katolickim i narodowym i w chrześcijańskiej, katolickiej i narodowej samopomocy i solidarności leży rozwiązanie żydowskiej kwestii w naszym kraju, leży lekarstwo na żydowską bolączkę.
Przy takim uświadomieniu i takiej samopomocy obejdzie się bez wszelkiej nienawiści i represji. Żyda, gdy go się weźmie, jakim jest, nie mając złudzeń i postarawszy się o to, by nie mógł stać się szkodliwy, społeczeństwo potrafi i uczcić, i zużytkować należycie, i zamienić go nieraz, takiego, jakim jest, na czynnik wartościowy, podnoszący poziom ogólny.
A równocześnie wytworzy się wówczas na szerszą niż dotąd miarę i w gruntowniejszy niż dotąd sposób ten jedynie trwały węzeł i ta jedyna istotna i niezawodna asymilacja, o jakich między społeczeństwem żydowskim a naszym może być mowa: węzeł jedności ducha, sumienia i wiary, asymilacja przez chrzest.
(s. 76-77)